Towarzystwo Przyjaciół Witnicy
RATUJMY NASZĄ PODKUWNICĘ
Szanowni Państwo!
Nadeszły dni „babiego lata”, warto więc wybrać się na wycieczkę. Kilkaset metrów od ratusza w naszym słynnym Parku znajduje się okazałe koło, symbolizujące miejsce, w którym przez około 660 lat znajdował się młyn. Wartkie wody Witny przez uruchamianie koła młyńskiego wytwarzały energię, dzięki której młyńskie kamienie, obracając się, rozcierały ziarna na mąkę i kaszę. Zanim mogły te produkty trafić na stół, trzeba było pole uprawić, obsiać zbożem, zebrać je, zwieźć do stodół i wymłócić.
Źródło:https://lemurpodroznik.pl/wp-content/uploads/2021/01/park-drogowskazow-i-slupow-milowych-cywilizacji-w-witnicy.jpg
W tym wszystkim bardzo pomocne były konie.
Podkuwnica służyła zabiegom pielęgnacyjno-higienicznym dla koni i krów. Żeby zapobiec deformacji kopyt i tym samym pogorszeniu chodu konia, kopyto (czyli puszka rogowa) musi być co 6 tygodni obcinane i opiłowywane. Kowal (podkuwnik) musi usunąć z tylnej części kopyta nawet najdrobniejsze kamyki, które sprawiają koniowi ogromny ból. Podkuwnica umożliwiała także unoszenie zwierząt na pasach.
W naszym parku mamy obiekt związany z końmi. Gdy pójdziemy kilkadziesiąt metrów w górę naszej rzeczki, w pobliżu białego mostku zobaczymy PODKUWNICĘ. Jest to urządzenie do unieruchamiania narowistych koni przy podkuwaniu i innych zabiegach. Na Śląsku Opolskim weterynarze nazywają to urządzenie poskromem. PODKUWNICA to jedyny znany nam obecnie w Polsce „salon kosmetyczny” do pielęgnacji kopyt końskich. (Jeśli natrafisz na inną, koniecznie zawiadom nas o tym).
Fotografia: https://muzeumwsiopolskiej.pl/
Od wielu lat nurtuje Witniczan pytanie: skąd wzięła się ona w kuźni przy ul. Rybackiej 26? (Jest to pytanie skierowane do najstarszych mieszkańców miasta)
W 1945 r. objął ją na krótko kowal z Wronek.
Już w sierpniu z Kozowej wraz z osadnikami w ilości ponad 700 osób przyjechało do Witnicy: 126 krów, 65 koni, 89 kóz i 9 świń. Na terenie Polski w jednym pociągu jechali ludzie a w drugim zwierzęta gospodarskie. Pociągi te dwa razy dziennie się spotykały na stacjach, aby nakarmić zwierzęta i napoić mlekiem ludzi. Na postojach koszono trawę w pobliskich rowach, bo trzeba było przecież bydło wykarmić. Do Gorzowa transport dotarł 20 sierpnia 1945 roku gdzie został przekazany przez Kazimierza Tkaczewskiego Państwowemu Urzędowi Repatriacyjnemu. Po dotarciu do Witnicy „Ludzie się rozbiegli się po mieście i okolicy szukać domków i zagród. Kozowa była wielkości Witnicy i tu wielu bardzo się podobało”. (w: Trakt Warta Odra nr 15 strona 25. Zbigniew Czarnuch: „Kazimierz Tkaczewski konwojent transportu z Kozowej”).
Fot: Franciszek Faściszewski
Następnie przyjechała z miejscowości Kozowa (w pobliżu Stanisławowa) rodzina Krynickich: Zygmunt Krynicki wraz żoną Franciszką i jej siostrzenicą Marią oraz swoimi rodzicami: Marią i Stanisławem. Ojciec jako kowal pomagał synowi w pracy. Zygmunt korzystał z podkuwnicy, która na Podolu (dziś Ukraina) nosiła nazwę capek (Zbigniew Czarnuch, Witnicki Park Drogowskazów, Witnica 2006).
Pani Maria Przybyłka wspomina, że jej wujek – kowal był człowiekiem głuchoniemym. Chyba jednak orientował się, czego ludzie od niego oczekują, bo pilnie wpatrywał się w usta mówiącego. Niekiedy kowal i klient posługiwali się gestami. Wujek miał bardzo zróżnicowane podejście do koni. Jedne oprowadzał powoli, żeby je przyzwyczaić do siebie, z innymi obiegał długo teren kuźni, żeby wyładować ich nadmiar energii.
Pani Janina Małecka przypomina sobie, że w przed kuźnią było bardzo mało miejsca. Do tego stopnia, że „Kowalicha” musiała wieszać poduszki, chodniki, dywany na barierce przy rzece, a kowal musiał wprowadzań konia tyłem do podkuwnicy, którą dzieci omijały szerokim łukiem. Kowal przekupywał konie trawą, sianem czy jabłkami lub przywiązywał niespokojną klacz wraz ze źrebięciem do podkuwnicy. Osiągał tym zamierzony skutek, bo konie pozwalały spokojnie oczyścić sobie i opiłować kopyta i wyciągać drobne kamyki, które powbijały się w bogato unerwioną skórę, co było niewątpliwie bardzo bolesne. Po takim zabiegu i przytwierdzeniu podków koń czuł się tak, jak człowiek w dobrze dopasowanych butach
Powstaje pytanie, skąd wziąć się mogły w powojennej Witnicy narowiste konie ciepłokrwiste?
Przedwojenni mieszkańcy Witnicy użytkowali konie zimnokrwiste, które nie były tak narowiste jak te, z którymi przyjechali osadnicy przesiedleni z kresów. W związku z tym, że wraz z osadnikami przybyło na te tereny stosunkowo mało koni, więc początkowo kowal w niewielkim stopniu korzystał z podkuwnicy. Sytuacja ta mogła ulec zmianie, gdy do Witnicy dotarły konie UNRRA.
Musimy sobie uświadomić, że po wojnie w Polsce niemal nie było ani koni, ani bydła, ani też pomniejszych zwierząt domowych.
Z pomocą przyszedł wówczas Dan West, głęboko religijny pacyfista z Ohio, który wcześniej zorganizował pomoc żywnościową dla Hiszpanów po wojnie domowej w 1936 roku.
Już w 1943 r. zaczął działać dla zapewnienia zrujnowanym krajom Europy krów zamiast mleka w proszku. Od jesieni 1945 r. przez Atlantyk, dzięki agendzie ONZ UNRRA, zostało przetransportowane około 200 tysięcy sztuk koni i bydła z USA, Kanady, Irlandii, a także ze Skandynawii. Była to pomoc charytatywna dla Polski, jako najbardziej zniszczonego przez działania wojenne kraju. (Poza nami w dużym stopniu ucierpiały również Włochy i Grecja).
Źródło: https://historiaposzukaj.pl/
Rejsy trwały od dwóch tygodni do miesiąca. Żywym ładunkiem opiekowali się młodzi synowie farmerów, między innymi mennonici i przedstawiciele innych ortodoksyjnych wyznań. Było ich niemal 7 tysięcy. Wymagane było od nich nie tylko doświadczenie w pracy ze zwierzętami, ale też postawiono kandydatom warunek: „Szczególnie potrzebujemy takich, którzy będą prowadzić się bez zarzutu w zagranicznych portach”.
Zwierzęta przewożone były w ok. 300 rejsach w osobnych boksach na 73 statkach. Jeden ze statków statek (SS”Santiago Iglesias”) przywiózł 1000 krów i 47 koni.
W czasie wyładunku młodzi ludzie poznawali zniszczenia, jakie przyniosła wojna Gdańskowi (zachowało się wiele fotografii ich autorstwa). Mogli też zwiedzić pozostałości obozu koncentracyjnego Stuthoff zlokalizowanego na polach wsi Sztutowo i Instytut Anatomii Akademii Medycznej, gdzie w czasie wojny prof. Spanner opracowywał metodę używania tłuszczu ze zwłok więźniów tego obozu do wytwarzania mydła (motywy postępowania profesora wyjaśnili dwaj jego koledzy, zeznający przed Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich, a odnotowała je Zofia Nałkowska w „Medalionach”).
Po wyładunku niektórzy „morscy kowboje” (Sea-going Cowboys) docierali z Gdańska lub Gdyni ze zwierzętami do rolników na Pomorzu. Wśród dostarczonych ponad 140 tysięcy koni były i gorącokrwiste mustangi – zdziczałe konie z prerii Ameryki Północnej, wtórnie udomowione. Minister rolnictwa Stanisław Mikołajczyk zapisał w swoim „Diariuszu”: „Konie amerykańskie dzikie, uciekają.” Starsi czytelnicy znają takie konie z powieści Karla Maya o Indianach („Winnetou”).
Scenę przekazywania takiego konia możemy zobaczyć w filmie „Sami swoi„. Aby podołać tej scenie Jerzy Janeczek, grającuy folmowego Witję przeszedł trening woltyżerki w Kasiążu. (Dodajmy, że muzeum Kargula i Pawlaka znajduje się w Lubomierzu w okolicach Jeleniej Góry).
Źródło: https://akademiapolskiegofilmu.pl/
Gdańszczanie pamiętają, że przez port koński przeszło około 147 000. W 2015 r. zaprosili Ralpha Witmera, 88-letniego uczestnika przepraw przez ocean, który podczas zwiedzania portu wskazywał miejsce postoju statków, a jego odwiedziny wraz z synem i wnukiem można obejrzeć w internecie (Więcej na stronie: https://historiaposzukaj.pl/)
Podobnie jak mieszkańcy Gdańska (https://www.facebook.com/profile.php?id=100064440052079) chcielibyśmy zgromadzić zdjęcia naszych witnickich kuźni, ich właścicieli, a także właścicieli koni, którymi się opiekowali. Zależy nam również na fotografiach związanych z młynem. Po przejrzeniu rodzinnych archiwów bardzo prosimy o kontakt w sprawie zdjęć i wspomnień o młynie, kuźniach i kowalach – tel. 514 292 768.
Wracamy do Witnicy. Naprzeciw kuźni znajdowały się budynki po rzeźni. Osobą, która je wydzierżawiła był Stanisław Błażków. Pochodził spod Tarnopola z miejscowości Lackie. Jako młody człowiek poznał wraz z ojcem kopalnię Donbasu, potem znalazł się na Syberii. Znał się na wycince drzew i stolarce, ale żywiołem była praca w metalu. Tu poznał Olgę, która wraz z matką Teklą i siostrą Marią w 1950 roku została zesłana spod Lwowa na Sybir metodą nocnej, niespodziewanej wywózki. Transport jechał 2 tygodnie. Wdowa wraz z dwoma córkami żyły w ciężkich warunkach. Wzbudziło to litość Rosjanki, która powiedziała: „Chaziajka prichodi, męża nie masz sama z dziećmi jesteś, tobie trzeba pomóc” Z czasem matka, urabiając ręce do krwi, wydarła tajdze kawałek poletka. Stanisław i Olga pobrali się jeszcze na Syberii. Wówczas ich życie stało się lżejsze. „Człowiek nie przepijał tego co zarobił – opowiada Olga – to z z czasem i coś kupić mógł: krowę maszynę do szycia, świnię. (…) My z masłem na plecach 18 km chodzili, żeby za to kupić sól, zapałki, mydło” (Cytaty pochodzą z książki pod red. Macieja J. Dudziaka „Syberia poza życiem. Relacje, przeżycia i pamiętniki witnickich Sybiraków, wydanej w Witnicy przez Towarzystwo Przyjaciół Witnicy w 1999) Stanisław to prawdziwa „złota rączka”. Wykonał meble, poszył walonki na zimę oraz potrafił zrobić wiele innych rzeczy. Małżeństwo wraz z dziećmi wróciło do Polski 1960 roku. Córka Irena Kurzawska wspomina, że pierwszy, nowy dom w Witnicy ojciec wybudował z własnoręcznie robionych pustaków. Wyśmiewali się z niego ludzie mówiąc: „Dla Niemców budujesz. Im to zostawisz”. A on odpowiadał: „Czy nie zostawili nam tego, co zbudowali? Póki człowiek żyje, musi coś robić, a nie siedzieć z założonymi rękami”. I bez przerwy ciężko pracował, bo chciał, żeby jego pięcioro dzieci miało lżejsze życie niż on. Stanisław przy swoim zakładzie ślusarskim miał podkuwnicę, więc ludzie zwracali się z prośbą o podkuwanie narowistych koni, tym bardziej że rzemieślnik pobierał za to tylko niewielką opłatę. Główną działalnością Stanisława była naprawa maszyn oraz wykonywanie bram, co obecnie cieszy się ogromnym powodzeniem w Witnicy. Dziełem wieńczącym jego życie było wykonanie miedzianego pokrycia dachu na kościele w Witnicy. Niestety, Stanisław zakończył swoje niezwykle pracowite życie w trakcie wykonywania wraz z synami i zięciem tej, ostatniej pracy. Na zdjęciu poniżej znajduje się podkuwnica, którą wykonał p. Stanisław Błażków.
Zdjęcie prawdopodobnie z 1988 roku. Zbiory archiwum Zbigniewa Czarnucha w Żółtym Pałacyku.
Z tej podkuwnicy do końca XX wieku doczekały tylko 4 słupy, do których podczas fachowej rekonstrukcji (czyli jej odtworzenia z użyciem właściwego drewna) Tadeusz Rackiewicz i Franciszek Rękas dodali daszek. Rekonstrukcja podkuwnicy została umieszczona na terenie Parku Drogowskazów, który powstał w 1995 roku.
W obecnej formie pierwotne miejsce podkuwania koni jest symbolem wszystkich witnickich kuźni.
Otwarte pozostaje pytanie pochodzenia podkuwnicy. Według oceny p. Kazimierza Jurkowskiego – mistrza stolarskiego posiadającego uprawnienia do rekonstrukcji zabytków, podkuwnica stanowiła bardzo cenny obiekt, który mógł być wykorzystywany nie tylko do podkuwania nawet do czterech koni na raz, ale także do innych celów.
Nasz koński „salon” jest aktualnie w opłakanym stanie – pospieszmy na ratunek najstarszemu drewnianemu zabytkowi! Każdy z nas ma możność się przyczynić do remontu podkuwnicy i do zgromadzenia funduszu na II wydanie wyczerpanego od kilku lat przewodnika „Witnicki Park Drogowskazów”. Będzie to sprzyjało promocji naszego miasta i powiększeniu wiedzy mieszkańców Witnicy o naszej „Małej Ojczyźnie”.
Fot. Janina Kaliszan
Możemy to uczynić przez wpłatę indywidualną lub grupową, sięgając do portfela lub tylko do portmonetki – przez internet czy też w biurze rachunkowym: wpłacając kwotę, na jaką nas stać.
Nr konta bankowego Towarzystwa Przyjaciół Witnicy: 51 8355 0009 0115 4687 2000 0001
koniecznie z dopiskiem: „Datek na remont podkuwnicy” lub “Datek na przewodnik po Parku Drogowskazów”.
Liczymy na zrozumienie naszej prośby.
PS1. Warto też zainteresować się niezwykle skomplikowaną historią konia, trwającą ok. 55 a może nawet 70 mln lat. Najstarsi przodkowie konia żyli w Ameryce Pn. i mieli wielkość foksteriera. Tak jak ludzkie ręce mają 5 palców, tak i ich przednie nogi miały 5 palców, z których cztery zakończone były kopytkami. W toku ewolucji doszło do tego, że noga współczesnego konia wykształciła się na kompletnym trzecim palcu tego zwierzęcia i jest zakończona jednym kopytem. Podobnie jak ludzki paznokieć stanowi ono osłonę palca końskiego.
PS2. Apeluję! Piszmy wspomnienia o powojennej Witnicy. Coraz mniej jest żyjących świadków tamtych czasów, warto zachować dla kolejnych pokoleń to co przeżyli i doświadczyli po przybyciu do naszego miasta. Numer telefonu do kontaktów: 514 29 27 68
Opracowanie: Janina Kaliszan
Współudział: Krzysztof Krac